Codzienne inspiracje - Paulina Krajewska

Co Zrobić, aby Nigdy Nie Sprzątać (Przed Świętami)

Tadam. Odkrywam dziś przed Wami jedną ze swoich tajemnic. To, że odkąd sami organizujemy święta zawsze stawałam na rzęsach, aby było idealnie, a potem byłam tak wykończona, że nie miałam siły (ani zdrowia) się nimi cieszyć to już wiecie. I o dziwo to moje zmęczenie wcale nie było spowodowane sprzątaniem, ale zbyt dużą chęcią zrobienia zbyt dużej ilości pięknych i pysznych rzeczy, które sobie zaplanowałam, a do tego dochodziła jeszcze logistyka codzienności, co dawało mieszankę iście wybuchową. Bum. 

Sprzątanie w naszym domu to zupełnie inna kwestia. Ja lubię porządek. Ogólnie jestem bardzo zorganizowaną osobą. W przeciwieństwie do M., który raczej woli zrobić coś przyjemnego, niż męczyć się dajmy na to z dobieraniem skarpetek w pary. Jako, że z reguły tego typu preferencje wynosi się z domu to widzę, że dzieci (na szczęście) też są z tych ogarniętych i jak jest zbyt brudno to szlag je trafia i marudzą, że nie wiedzą co gdzie jest, ani gdzie tego szukać. 

Ja dłuuugo, bardzo długo nie potrafiłam się zrelaksować, np. oglądając film, mając świadomość, że w zlewie zalegają naczynia z obiadu lub kolacji. Wstawałam więc i robiłam (bo inaczej chyba bym umarła). Potem zadowolona zasiadałam do końcówki filmu i przez te ostatnie kilka minut napawałam się chwilą relaksu, by po chwili przysnąć totalnie.

I wszystko byłoby fajnie, gdybym była robocopem.

W końcu jednak stwierdziłam, że też chcę się trochę poczuć beztrosko, a nie cały czas spięta biegając z mopem między kilkoma osobami, które równie bezstrosko notorycznie zostawiają rzeczy tam, gdzie akurat stoją/siedzą. Ogólnie – będąc precyzyjną – tam, gdzie jest im najłatwiej. Nie biorąc pod uwagę, że ktoś to potem musi ogarnąć i w praktyce tą osobą nie jest żadne z nich (a to niespodzianka). 

Wprowadziłam więc niesamowicie prostą zasadę obowiązującą w naszym domu, którą mniej więcej ja wyniosłam ze swojego.

Odkładaj wszystko na swoje miejsce.

Dzięki temu banalnemu zabiegowi:

a) uczymy się odpowiedzialności za swoje rzeczy (lub przedmioty, z których korzystamy)

b) sprawa jest bardzo jasna dla wszystkich członków rodziny (nawet dla kilkulatków – nie ma wyjątków!)

Jak to działa w praktyce?

  • dzieci nie rozpoczynają następnej zabawy, jeśli nie pozbierają rzeczy po poprzedniej
  • dzieci nie siadają do posiłku do czasu, aż nie odłożą rzeczy, z których korzystały na miejsce
  • na maxa (oczywiście w granicach bezpieczeństwa dostosowując poszczególne czynności do wieku) kładziemy nacisk na usamodzielnianie dzieci
  • dwójka naszych dzieci (5 i 3 lata) samodzielnie układa wyprane i wysuszone ubrania (zostawiam im kupki ich ciuchów przy szafach i mają je ułożyć zanim coś tam – nie ma prokrastynacji, bo potem dochodzą kolejne rzeczy i w efekcie jest masakra i wtedy nic nie zrobią, bo jest za dużo wszystkiego, więc nie polecam)
  • gdy zdarzy się, że nabrudzą (np. wyleją wodę, spadnie im coś z talerza na podłogę itp.) to sami po sobie sprzątają. Biorą ręcznik papierowy/ściereczkę/myjkę i jadą z tym koksem, a następnie wracają do przerwanej czynności – jeśli mają problem to oczywiście pomagamy, ale mają samodzielnie się starać i próbować – próbowanie jest najważniejsze i wg nas jest o wiele bardziej istotne niż sam efekt
  • idąc na piętra przygotować się do spania i wychodząc z parteru odkładają najpierw wszystkie swoje rzeczy na miejsce lub zabierają je w razie potrzeby na piętra, jeśli w ciągu dnia je znieśli – salon nie jest u nas pokojem dziecięcym tylko salonem (a zabawki są w określonych miejscach), owszem bardzo często nawet kilka razy w ciągu dnia zamienia się w totalny cyrk (w którym często ja i/lub M. jesteśmy w roli nadrzędnego klauna), ale po skończonym przedstawieniu zbieramy manatki i odkładamy je na miejsce – inaczej tonęłabym pod gruzami wszystkiego. Dosłownie.

Co gdy wszystko nawali?

Czasami tak też się zdarza, ot, fakap dnia codziennego, cóż wszyscy mamy czasem gorsze i lepsze dni, nie ma w tym nic złego. Chodzi o to, aby znaleźć jakiś złoty środek. Dlatego pomagamy sobie nawzajem, jeśli tego wymaga sytuacja, jesteśmy dla siebie wsparciem. Jeśli jednak widzę, że ktoś przegina i jeszcze nie wykazuje chęci współpracy to zostaje sam z bajzlem, który ma ogarnąć. Jako, że już nie bawię się w panią sprzątającą, a dom to nie hotel. Jasne zasady, czysta gra. Jeśli dziecko uparcie i z premedytacją nie chce czegoś ogarniać i żadne argumenty nie działają to po zabawki idzie do kosza na śmieci, jeśli chce je odzyskać, następnie odkłada je na miejsce. 

Mają być chęci, ma być staranie się, ma komuś zależeć. Jeśli komuś zależy to się stara. Jeśli ktoś szanuje coś to mu zależy i się stara. To jest bardzo proste. Szanowanie czyjegoś czasu, szanowanie czyjejś pracy, szanowanie siebie nawzajem. 

Jeśli jest staranie się to jest pomoc, empatia w razie potrzeby, prośby.

Co z argumentami: to mój pokój i mogę w nim mieć bajzel, jeśli chcę?

To nasz dom, nasza rodzina, tworzymy ją wspólnie, wspólnie się staramy. Pokój jest częścią domu. To nie jest tak, że każdy dba, a jedna osoba się wyłamuje. Nie chodzi o to, aby było sterylnie, chodzi o to, aby swoje rzeczy były odkładane na swoje miejsce. Tyle i aż tyle. Jeśli wszyscy dbają starają się, a jedna osoba ma na to wyrąbane to tak, jakby podkopuje całą resztę. Szanowanie przestrzeni prywatnej danej osoby i potrzeby jej prywatności to jedno (np. zawsze przed wejściem do pokoju dziecka staramy się pamiętać, aby zapukać i poczekać, aż powie „proszę” – tak, nawet u dwuletniej córeczki), ale wymaganie elementarnego poczucia wspólnoty w kwestii utrzymywania wspólnego porządku we wspólnym miejscu, jakim jest wspólny dom to drugie. Jeśli więc np. córka twierdzi, że chce mieć zawaloną całą podłogę czymś (klocki/papiery/puzzle, albo – o zgrozo – wszystkim na raz) to ja mówię, że do pokoju wejdę (aby np. ją pomiziać na dobranoc), gdy podłoga zostanie ogarnięta, bo szczerze nie chcę się zabić na tym finezyjnym torze przeszkód. To są naturane konsekwencje. Możliwość podejmowania własnych decyzji dla dziecka jest bardzo ważna. Dajemy im więc mnóstwo możliwości. Każda taka sytuacja to dla nich doskonała nauka. Nauka życia. 

Wiele osób często dziwi się, że u nas jest czysto, że dzieci takie ogarnięte (i zawsze wtedy coś w stylu: a jest ich czwórka, jak wy to robicie?! hehe). Słyszymy to na prawdę notorycznie. To bardzo miłe, ale na podstawie doświadczenia uważam, że każdy jest w stanie dać radę. Wystarczy być konsekwentnym i nie zapominać o empatii i traktowaniu małego człowieka jak małego człowieka, a nie jak półczłowieka, który za wiele nie kuma. Bo dzieci są ważne. 

Przechodząc do meritum. Jak to się dzieje, że przed świętami nigdy nie robię wielkich porządków, nie ma u nas czegoś takiego jak wiosenne, czy świąteczne, albo zimowe porządki (i nigdy nie było)?

U mnie w domu rodzinnym nigdy przenigdy nie było czegoś takiego. Podobało mi się to niezmiernie. Sprzątało się na bieżąco. Tzn. o ile sprzątaniem nazwiemy odkładanie rzeczy na miejsce, na bieżąco (to dość istotne) i… tyle. Z tego wynika, że raz na jakiś czas wystarczyło odkurzyć, przetrzeć kurze, odświeżyć firany, zasłony i już. Ta cała bieganina przed świętami z żelazkami, odkurzaczem to dla mnie subiektywnie zawsze było mega sztuczne i trochę śmieszne, bo to tak jakby na co dzień było mniej wyjątkowo, jakby na co dzień nie trzeba się było starać i jakby na co dzień rzeczywiście był syf dookoła (i z reguły tak właśnie się okazuje). I ludzie kilka razy w roku odgruzowują to wszystko, żeby kilka razy w roku poczuć się wyjątkowo, świątecznie i nie wiadomo jak jeszcze. Chyba nigdy tego nie ogarnę i nie chcę tego uczyć swoich dzieci. Chcę uczyć, że każdy dzień jest wyjątkowy, każdy zasługuje na miano bycia tym najlepszym. Chcę, aby dzieci pamiętały, wspominały nas w okresie okołoświątecznym (i w ogóle) jako osoby ogólnie zrelaksowane, bez presji, ciągłych napięć i spięcia, tym, że coś musi być zrobione dla samego zrobienia tej rzeczy, zamiast skoncentrować się na przeżyciach, uczuciach, byciu razem tworzeniu tych świąt/chwil codziennych, przeżywaniu ich wspólnie i odczuwaniu z tego najzwyklejszej frajdy. 

A co do samego sprzątania to pamiętajcie, że w tym wszystkim najważniejsze jest wypracowanie sobie jakiegoś złotego środka. Bo nie chodzi o to, aby nie móc się zrelaksować przy filmie, gdy ze zlewu wypadają brudne talerze, ale chodzi o to, aby potrafić tak sobie poukładać w głowie (uwierzcie, że dla niektórych to bardzo trudne), że teraz można sobie usiąść przy filmie z kieliszkiem martini, a później ogarnąć zlew – i znowu – tu nie chodzi o to, aby ślepo wpaść w pułapkę prokrastynacji, ale o rozsądne żonglowanie tym, co ważne tu i teraz, a tym co (chwilowo, tymczasowo) może spokojnie poczekać. I o ile szał przedświątecznego sprzątania nigdy przenigdy mnie (odkąd pamiętam) oraz nas z M. (odkąd razem tworzymy rodzinę) nie dotyczył (uff!) to przemyślanego ogarniania codziennych pierdół uczyłam się kilka lat i opłaciło się. 

Wydrukuj lub zapisz jako PDFWydrukuj
xoxo Paula

Paula

Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Też Paula

Ok, a kiedy sprzątasz w szafkach/szufladach kuchennych? Jestem właśnie świeżo po wyjęciu wszystkiego z szafek i szuflad, odkurzeniu, umyciu i powkladaniu rzeczy z powrotem (niektóre myję). Robimy to dwa razy w roku i jakoś tak wypada, że blisko świąt…

Wiola

Moj syn ma alergie na roztocza kurzu domowego. Jest ciężko, bo ja te firany i kurze muszę ogarniać bardzo często i ciagle czuje się jak przed świetami. Czasem tęsknie za tym, żeby firany powisialy chociaż 2 tyg bez ściągania ich :p