Jak już pisałam wcześniej od samego początku, gdy kupiliśmy dom, ba! od kilku dobrych lat, wiedziałam jak chcę, by wyglądały konkretne pomieszczenia. Do każdego pomieszczenia miałam jedną lub maksymalnie trzy wizje, które dopracowywałam ze szczegółami na przestrzeni tych lat. Gdy przyszło co do czego po prostu wybraliśmy wspólnie z Markiem konkretne opcje i już. M. z tego uproszczenia dotyczącego wyboru konkretnej z opcji był zadowolony, bo na samą myśl o ewentualnym samodzielnym wyborze czegokolwiek w aspekcie wizualnym automatycznie szukał najszybszej drogi ucieczki. Nasz podział na to, że ja jestem w głównej mierze odpowiedzialna za kwestie wizualne, całą aranżację wnętrz, podczas gdy on sprawuje pieczę nad funkcjonalnością tych wyborów okazał się być bardziej niż trafiony. Każda ze stron była zadowolona i nikt za bardzo nie wchodził sobie w paradę. Potem tylko konsultowaliśmy i argumentowaliśmy swoje propozycje.
Do wpisu załączam zdjęcia poglądowe wizualizacji, jednak w rzeczywistości – jak sami się przekonacie po przeczytaniu tekstu – będzie odrobinę inaczej. A w szufladach będą po dwa uchwyty muszelkowe, a nie jeden. Takie tam subtelności 😀 .
Na parterze mamy m.in. jedno duże pomieszczenie, w którym wydzieliliśmy trzy strefy:
- strefa kuchni
- strefa jadalni
- strefa salonu
Dziś mam w planach omówienie Wam pierwszej z nich, a na jadalnię oraz salon poświęcę oddzielne wpisy.
Kuchnia to dla nas serce domu. Oboje z M. uwielbiamy gotować, a kiedy ktoś do nas przychodzi to najsmaczniejsze posiłki okazują się tymi, przy przygotowaniu których brali udział wszyscy. Poza tym, nawet gdy jesteśmy akurat sami to i tak mamy trójkę dzieci, z czego dwoje dosłownie nie odstępuje nas na krok, gdy tylko coś pichcimy i – mówię całkiem serio – 99% szans, że oleje oglądaną właśnie bajkę na rzecz asystowania/nadzorowania/obserwowania procesu przygotowania jakiejś pyszności. Także przy projektowaniu kuchni nie było innej opcji, jak taka organizacja przestrzeni, która pozwoli nam na swobodne korzystanie z jej możliwości. Poza tym muszę tu jeszcze sprostować, że ostatnio Gracja kilka razy pod rząd wolała być na rękach i obserwować, co bulgocze w garnku, niż leżeć sobie na swojej macie i podgryzać zabawki.
Gdybym miała określić styl kuchni oraz jadalni to jest to według mnie klasyka z lekką nutą skandynawskiej nowoczesności (biel, krzesła, lampy) i dodatkami w stylu chic (głównie złoto). Zdecydowaliśmy się na ponadczasowe, uniwersalne rozwiązania ze względów praktycznych i estetycznych. To nigdy nie wyjdzie z mody, nie znudzi się, a urozmaicać możemy tę bazę ewentualnymi dodatkami w zależności od preferencji, czy sezonu.
Wyspa. Moje marzenie. Miała być masywna, ciężka, typowo amerykańska. Podobnie zresztą jak zabudowa kuchni, która uwzględnia eleganckie, dekoracyjne wykończenia i inne takie. Na szczęście trafiliśmy na bardzo kompetentnego, rzeczowego i profesjonalnego stolarza, który nam to wszystko ogarnia właśnie, a przy okazji sporo też praktycznie podoradzał. Wizualnie drażnią mnie wyspy w kuchniach w stylu tradycyjnym, które wyglądają jak ociosany klocek, sprawiając wrażenie niedokończonych. Według mnie ma to sens w minimalistycznych, nowoczesnych kuchniach, ale to moje zdanie, którego od dawna nie udaje mi się zmienić. Nie chciałam na niej mieć żadnej płyty ani zlewozmywaka. Chciałam, żeby można było na niej bezpiecznie usiąść bez możliwości nieopatrznego przypalenia sobie tyłka (zawsze powtarzam, że moje ulubione miejsce w każdej kuchni jest na blacie – zostało mi to z czasów dzieciństwa, gdy dziadek mnie tak sadzał, żebym mogła wszystko lepiej widzieć), albo zalania wszystkiego wodą z kranu podczas beztroskiej zabawy dzieci, ale też posadzić dzieci, które zawsze chętnie pomagają nam we wszelkich kulinarnych mniejszych lub większych przedsięwzięciach. Dzięki temu nie będę musiała mieć jeszcze bardziej podzielnej uwagi, by kontrolować, czy ktoś właśnie kombinuje przy płycie, czy wpada do zlewu, albo wylewa z niego wodę ochoczo bryzgając nią na wszystkie strony.
Sprzęty to wymarzony Smeg (poza mikserem Kitchen Aid w kolorze czerwonego karmelku oraz Thermomixem; ekspresu jeszcze nie mamy, ale w projekcie został uwzględniony, aby można było oszacować ilość miejsca na blatach tak mniej więcej). Absolutnie genialny design, świetna jakość i… design po raz kolejny. To będzie jak wisienka na czubku. Pamiętam, że jeszcze na studiach marzyłam sobie o lodówce z tej firmy. Nawet gdzieś na jakieś wycieczce, chyba do Belgii natrafiłam w przypadkowej knajpce na taką i nawet zrobiłam jej zdjęcie – tym bardziej, że była w moim ulubionym szafirowym kolorze. Gdy podjęliśmy decyzję, że sprzęty będą marki Smeg nastawialiśmy się na idealne połączenie bieli i złota. Niestety okazało się, że Smeg całkowicie odcina się już od tego połączenia i wycofał wszystkie produkty w tym kolorystycznym duecie. Strasznie byłam zawiedziona, ale koniec końców zdecydowaliśmy się na krem z miedzią.
Lodówka Smeg FQ60BPE W naszej kuchni lodówka co prawda nie będzie z tej charakterystycznej linii retro, bo zdecydowaliśmy się na wielką, czterodrzwiową białą (duża rodzina – duża lodówka :)). Pierwotnie miała być czarna, trzydrzwiowa i trochę mniejsza z Samsunga, jednak kiedy Marek zobaczył, że Smeg ma możliwość przełączenia jednej dolnej części na funkcję zamrażarki lub lodówki – w zależności od aktualnych preferencji i ilości produktów (tzw. funkcja multizone) to nie było innej opcji, tak mu się to spodobało.
Piekarnik Smeg SF800PO Piekarnik będzie kremowy Smeg z linii Coloniale z mosiężnymi wykończeniami. Bardzo podoba mi się to owalne okienko i pokrętła!
Płyta kuchenna Smeg SRV896POGH Zdecydowaliśmy się na płytę gazową z tej samej linii również w kremie z mosiądzem, ponieważ pasuje do piekarnika, jest wielka (zależało nam na tym, aby było sporo przestrzeni), ma nawet jeden palnik taki np. do przygotowywania potraw w woku, bo daje dużo i intensywnie ciepła. Koniecznie chcieliśmy mieć płytę gazową, bo najlepiej gotuje nam się na żywym ogniu. Do tej pory na wszystkich mieszkaniach mieliśmy płyty elektryczne i to było tak bardzo pozbawione dla mnie zabawy, że pff. Marek w 100% podziela moje zdanie w tej kwestii, więc tu mogliśmy sobie od razu przybić piątkę.
Zlew Smeg VZUM57CB Miał być zlewozmywak jednokomorowy ceramiczny z widocznym frontem, które według mnie są przepiękne i idealnie pasują do kuchni w naszym stylu. Musieliśmy jednak zmienić decyzję, ponieważ pod zlewem będzie też młynek do odpadów. Wstrząsy młynka podczas pracy mogą powodować zniszczenie ceramiki, więc nie było sensu ryzykować, by później kupować nowy inny zlew. Będzie on zatem biały jednokomorowy i podwieszany (bardzo chciałam, aby wszystkie okruchy można było jednym sprawnym ruchem zgarnąć wprost do zlewu – czyściej, bez tych brudów i wilgoci – bleh – zbierającej się przy krawędziach) tej samej firmy, co reszta sprzętów oraz obłędna mosiężna bateria kuchenna – niespodzianka! – również Smega: Smeg MIDR7O-2.
Blaty. Wizualnie mają przypominać kolorystycznie jasny marmur – to było główne założenie. Marek dodał od siebie, że mają być również bardzo trwałe (od razu więc odpadł naturalny marmur, ponieważ jest on bardzo podatny na przejmowanie kolorów, np. rozlanej kawy, ostrych sosów, wina oraz niszczenie powłoki). Wybraliśmy niezniszczalny Dekton. Nie wiem, czy słyszeliście o tym materiale, ale podejrzewam, że zdecydowana większość z Was nie – zupełnie jak my. Na informacje o nim trafiliśmy zupełnie przypadkiem. Przez kilka dni przeczesywaliśmy sieć, czytaliśmy dziesiątki artykułów o przeróżnych rozwiązaniach. Począwszy od laminatów, blatów drewnianych, kamiennych, spieków itp. W końcu najbardziej optymalnym rozwiązaniem wydały się nam spieki, które jednak miały jedną wadę, którą postanowiliśmy jakoś przełknąć. Chodzi o grubość spieków, która oscylowała w okolicach 5mm. W związku z tym potrzebny byłby blat z drewna i na nim byłby przyklejony spiek. Taka operacja wiązała się z niezbyt estetycznym łączeniem kawałków spieku na rantach blatu. Pojechaliśmy do jednego ze studiów kuchennych obejrzeć na żywo spieki firmy Laminam. I całkowicie przez przypadek sprzedawca zainteresował nas Dektonem. Dekton okazał się być całkowicie bezkonkurencyjny (gruby na 20mm!), do tego stopnia, że zdecydowaliśmy się również na wykonanie z tego materiału fartucha (pierwotnie miał być zrobiony z białych płytek „cegiełek”, które są obecnie wszędzie praktycznie). Dekton na jaki ostatecznie się zdecydowaliśmy jest z kolekcji XGLOSS NATURA, kolor: Natura. Samemu Dektonowi poświęcę jeszcze osobne wpisy, ponieważ serio, to materiał jakich mało. Możecie rzucić okiem na krótki film pokazujący wytrzymałość materiału.
Na podłodze będzie klasyczna, elegancka czarno-biała szachownica (kocham połączenie bieli z czernią, jest ponadczasowe, moje ulubione, stanowi doskonałą bazę do różnych dodatków, a poza tym myślę, że sprawdzi się w naszej kuchni idealnie – będzie też w holu i wiatrołapie).
Oświetlenie. Pod podwieszanymi szafkami będzie listwa ledowa, nad kuchnią szyna, a nad wyspą półokrągłe białe lampy ze złotym wnętrzem.
Kwestia, której do tej pory nie jestem pewna na 100% to szafki z witrynowym frontem z gładkiego szkła (w taką kratkę). W końcu ich nie będzie, ale kusiło mnie strasznie, żeby wstawić je np. w pionie od strony jadalni, albo obok siebie w górnych szafkach nad zlewem i przechowywać w nich kieliszki oraz czyste szkło. Nic innego bym tam nie trzymała, bo mnie irytuje, gdy widać różne pstrokate rzeczy w szafkach i tworzy się taki wizualny nieład – lubię mieć wszystko pochowane i co najwyżej syf wewnątrz, którego nie widać. Marek twierdzi, że tak czy siak byłby syf wizualnie z takimi szafkami i według niego one wcale nie dodają żadnej „lekkości” kuchennej zabudowie, więc jako, że ja też nie byłam przekonana to stwierdziłam, że odpuszczam, najwyżej kiedyś te dwa fronty się podmieni. Dajcie znać czy macie takie szafki i jak to u Was wygląda od strony praktycznej (ja z reguły jestem bardzo praktyczna, więc w tej kwestii nie zaszalałam).
A jeszcze jeśli mowa o podejściu praktycznym to od początku wiedziałam, że kuchnia musi być zabudowana pod sam sufit. Całą przestrzeń chciałam mieć wykorzystaną maksymalnie, a poza tym znowu wracamy do tematu wizualnego nieładu, gdy coś jest poustawiane na górze szafek podwieszanych. Ja tego ładnie nie potrafię nigdy ogarnąć i jeszcze się nie spotkałam z nikim u kogo by mi się coś takiego podobało. Dlatego pod sam sufit i spokój. I +10 do estetycznej przestrzeni do przechowywania.
To chyba tyle w kwestii samej kuchni. Jeśli macie jakieś pytania to piszcie, postaram się odpowiedzieć.
A jak macie sugestie dotyczące oświetlenia to też dajcie znać, bo tu u nas temat jest jeszcze otwarty. Tzn. jeśli znajdziemy coś lepszego od tej szyny i lamp nad wyspą to jesteśmy skłonni zamienić, choć przejrzałam już praktycznie „wszystkie internety” i na nic fajniejszego nie natrafiłam. Przy okazji dodam, że najpierw myślałam, że to wybór krzeseł do jadalni jest najgorszy, potem natomiast zwątpiłam całkowicie, gdy przyszło co do czego i trzeba było wybrać lampy do kuchni. Co gorsze im dłużej ich szukałam, tym mniej mi się podobało! W końcu wybraliśmy te wspomniane wyżej i jestem z nich zadowolona. Ale może komuś z Was uda się mnie czymś zaskoczyć.
Jejku, na prawdę nie mogę się doczekać, aż będę mogła to wszystko zobaczyć już na żywo! Koniecznie dajcie znać czy taki styl jest Wam bliski oraz jaki jest Wasz ulubiony!
[…] Kuchnię omówiłam już w poprzednim wpisie, zatem nadszedł czas na jadalnię. Nasza jadalnia będzie miała dwa główne cele: […]
[…] na złotym stelażu z blatem z Dektonu – takim samym jak w kuchni (o którym pisałam m.in. tutaj, ale jeszcze z pewnością poświęcę mu inne wpisy, bo jest mega) i złotymi nogami. Konkretnie […]
[…] już pisałam we wcześniejszych wpisach dotyczących wystroju na Dekton trafiliśmy zupełnie przypadkowo. Wcześniej długo szukaliśmy idealnego blatu […]